Turnus II – niedziela 21.07.

Jesteśmy przy radiu, zaczyna grzmieć oraz się błyskać, a chwilę po tym padać… dlatego zrobiliśmy szybki obchód. Na obchodzie spotkaliśmy szopy, które podkradały jedzenie z kuchni (były fajne). Zaraz po obchodzie wróciliśmy na siedzibę obok radia, wstawiliśmy czajnik na gaz, po czym zalaliśmy zupki, kiśle itp., zjedliśmy i wtedy zaczęło lać. Po 30 minutach się uspokoiło i zaraz po tym zabrałem się za pisanie Małego Przeglądu. Przechodząc do tematu, co się działo w ciągu dnia, mój zaczął się mszą w kościele odprawionej w intencji Korczakowców z okazji jubileuszu 55-lecia Korczakowa. Był też szeroki wybór innych zajęć na terenie obozu, jak np. joga, medytacja itp. Po tym mieliśmy przerwę i możliwość skorzystania z portu i kąpieliska, a po przerwie obiad (było pyszne danie meksykańskie) i cisza po obiedzie. Zaraz po zakończeniu ciszy odbyły się zajęcia warsztatowe, takie jak np. kajaki, na których mieliśmy konkurencję balansu na kajakach –  trzech pierwszych z najdłuższym czasem wygrało – nagroda w postaci skoku z pomostu do jeziora. Po zajęciach mieliśmy czas wolny. Ja z moimi znajomymi postanowiliśmy w tym czasie łowić ryby. Złowiliśmy łącznie 5 okoni. Po przerwie odbyła się Noc Strachów, na której chodziliśmy na różne stacje poza terenem obozu. Sama zabawa była straszna, a jednocześnie bardzo pobudzająca. Na stacjach było można spotkać typa z piłą łańcuchówką lub innych nieciekawych ludzi, ALE zabawa była przednia. Tak zakończyliśmy nasz dzień.

(PS. Deszcz się pogorszył i podlewa radio.)

Zastęp V


W niedzielę wieczorem, po ognisku, odbyła się Noc Strachów. Wychodziliśmy z obozu w grupach ośmioosobowych co 7 minut. Nasza grupa poszła przedostatnia, bo druhna Gazela stwierdziła, że tak będzie najlepiej.

Najpierw szliśmy przez boisko z druhem Igorem, który w pewnym momencie powiedział, że mamy wbiec na pakę samochodu druha Iwo. Gdy to zrobiliśmy, samochód ruszył. Zawiózł nas przed stołówkę, gdzie druh Igor kazał nam iść wzdłuż jeziora.
Kiedy przeszliśmy około 200 metrów wpadliśmy na dwóch wojskowych, którzy dość agresywnym tonem kazali nam wejść na szczyt góry Olimp. Na górze zobaczyliśmy uwięzionego w szałasie człowieka, który błagał o uwolnienie, ale stwierdziliśmy, że mu nie pomożemy, bo może być zakażony. Następnie uciekaliśmy w dół przed jakimś panem z piłą łańcuchową, z której oczywiście był zdjęty łańcuch.

Na skrzyżowaniu dróg spotkaliśmy motocyklistę, który powiedział nam, że trzeba iść w stronę Świniar. Zrobiliśmy to i w połowie drogi spotkaliśmy 3 wiedźmy stojące wśród 17 świeczek, które kazały nam dać się opętać szatanowi, ale nie daliśmy się. Zdmuchnęliśmy wszystkie świeczki i uciekliśmy do lasu. Zobaczyliśmy tam Małgosię, a obok niej na pętli był powieszony Jasiu. Zaśpiewaliśmy mu kołysankę i poszliśmy dalej.

W głębi lasu nawiązaliśmy kontakt z dwoma mężczyznami, którzy stracili cały majątek w kasynie w Ośnie Lubuskim i teraz ukrywali się w lesie przed mafią.  Panowie bardzo ciekawie opowiadali.  Następnie ujrzeliśmy mężczyznę opowiadającego o swojej martwej rodzinie. Poprosił nas o znalezienie jej zdjęć, pomogliśmy mu w tym i wróciliśmy na teren obozu.

Gra zrobiła na mnie bardzo pozytywne wrażenie, a najbardziej podobał mi się punkt z Jasiem i Małgosią.

Jacek


Po dwóch latach oczekiwań, do Korczakowa powróciła powszechnie lubiana „Gra nocna” organizowana przez druha Igora.
Jak sama nazwa wskazuje, na rozpoczęcie gry byliśmy zmuszeni poczekać aż do zmierzchu, między innymi ze względu na to, iż w akompaniamencie ciemności przerażające walory gry mogły zostać najlepiej uwydatnione.
Śmiem twierdzić, że ta sztuka organizatorom przedsięwzięcia jak najbardziej się udała – podczas samej rozgrywki czekała na nas cała masa strasznych niespodzianek, które pod osłoną nocy robiły naprawdę ogromne wrażenie. Zabawę rozpoczęliśmy od szybkiego zapoznania się z fabułą gry, podczas którego przekazano nam między innymi, że wjeżdżamy w „strefę zakażoną”. Naszym zadaniem było nie dać się zgładzić mieszkającym w lesie postaciom i najzwyczajniej w świecie przeżyć. Całość zapowiadała się nie lada przerażająco i tak samo wyglądało to w praktyce. W trakcie drogi byliśmy straszeni przez postaci ukryte w krzakach, zachęcani do wykonywania zadań mających na celu pomóc uwięzionym w lesie ludziom, czy prowizorycznie przywiązywani do drzew, (oczywiście z zachowaniem wszelkich reguł bezpieczeństwa :), z których nasi kompani musieli nas uwolnić.
Dzięki świetnie odgrywanym przez aktorów rolom, klimat i atmosfera gry była iście niepowtarzalna. Pomimo tego, że wszyscy wiedzieli o tym, iż była to tylko zabawa, nie sposób było zachować pełny spokój.
Przez odmęty naszego korczakowskiego lasu wędrowaliśmy przez około półtorej godziny, po czym dotarłszy do obozu zakończyliśmy tę straszliwą grę.
Organizatorom należą się ogromne słowa uznania, bo gra od początku do końca trzymała w napięciu i nie pozwalała oderwać od siebie myśli. Liczymy na jej powtórkę w przyszłym roku i mamy nadzieję równie przerażające przeżycia.
Pchełka


Wygląda na to że koncert Korwygów ma poważną konkurencję, jeśli chodzi o ranking najbardziej ekscytujących wieczorów całego obozu. Gra nocna, Noc Strachów, zwał jak zwał. Wszyscy byli podekscytowani tym, co nas czekało tego wieczora, szczególnie ci, którzy pamiętali Grę Nocną, która odbyła się 2 lata temu. W zasadzie nie wiedzieliśmy, co nas czeka. Ekscytacja mieszała się z niepokojem.
Wieczór rozpoczął się od prawie “normalnego” spotkania w kręgu i śpiewania przy ognisku. Tam zostały nam wyjaśnione wszelkie zasady gry, oraz to, jak całość będzie wyglądać. Był to moment na dobranie się w maksymalnie 8- osobowe grupy. Była to też szansa na decyzję dla ludzi, którzy nie przepadając za takimi grami, woleli przeczekać “zagrożenie” w obozie. Zostało jasno zaznaczone, iż Gra odbywa się poza obozem, i że w obozie straszyć nie wolno. Komendant Młody osobiście to podkreślił. Druhna Gazela natomiast zaczęła rozdzielać grupy oraz decydować o kolejności ich wychodzenia z obozu. Grupy opuszczały obóz równo co 7 minut. Z daleka widziałem jak z rozmachem wsiadały na pakę pick-upa należącego do Druha Iwo i szybko gdzieś odjeżdżały. Po kilku takich odjazdach z lasu zaczęły dobiegać niepokojące odgłosy i iście przeraźliwe wrzaski, należące prawdopodobnie do uczestników. Wszyscy pomimo ciepła ogniska poczuli zimny dreszcz. Grupa w kręgu stale się pomniejszała. Mimo to panowała przyjazna atmosfera. Piosenki i pląsy to coś, co zdecydowanie nas rozluźniało. Czas jednak płynął nieubłaganie. Zbieg okoliczności sprawił, że nasza grupa poszła ostatnia. Na ową grupę składał się prawie cały mój zastęp nr 2 oraz trzy dziewczyny z 13. Łącznie wyszła nas siódemka. Druhna Gazela odliczyła czas i ruszyliśmy. Konkretnie ruszyliśmy na boisko, gdzie spotkał nas Druh Igor, czyli główny organizator wydarzenia.

Po wcześniejszym wprowadzeniu w fabułę, wiedzieliśmy, że jako “oddział śmiałków” wybieramy się do strefy zagrożenia, nieopodal zasypanego schronu z czasów 2 wojny światowej. W owej strefie rzekomo działy się różne niewyjaśnione, anormalne, nadprzyrodzone zjawiska. Nikt, kto się tam zapuścił, podobno nie wracał. Milutko. Już na boisku Igor oznajmił, że ewakuujemy się, mówił abyśmy zgasili latarki, bo teren jest objęty patrolem. Nagle krzyknął, że nas wykryli i żebyśmy biegli do wozu. Posłusznie więc, mocno już spięci, wbiegliśmy jeden przez drugiego na pick-upa. Samochód zaraz potem ruszył gwałtownie i pomknął razem z nami. Tak właśnie zaczęła się nasza (nie) niebezpieczna podróż do strefy zagrożenia. Już na początku było nietypowo. Dojechaliśmy w okolicę stołówki. Po odłożeniu nadmiarowych telefonów i latarek, gdyż tych każda grupa miała mieć maksymalnie 2, Igor po raz ostatni nakierował nas w kwestii tego, co mamy począć, po czym odjechał. Po nietypowej, grupowej grze w łapki, którą przykazał nam Igor, ruszyliśmy ciemną ścieżką w stronę korczakowskiego Olimpu. By poprawić sobie humor zaczęliśmy niemrawo śpiewać piosenki, i nerwowo chichotać.
Potem zdecydowanie nie było nam już do śmiechu. Spotykaliśmy żołnierzy, którzy w bardzo przekonujący sposób przywołali nas do porządku i wysłali nas dalej. Dalej było już tylko gorzej (lub lepiej, zależy czego się oczekiwało). Mijaliśmy upiory, ocalałych, potwory i niezrozumiałe rzeczy. Konający człowiek, którego znaleźliśmy, wyrzekł swoje ostatnie słowa brzmiące mniej więcej jak: „on już tu jest, nie ma ratunku”. Usłyszeliśmy metaliczne odgłosy chyba poruszanej stalowej siatki, oraz zbliżające się dźwięki piły łańcuchowej. Puściliśmy się stamtąd biegiem, na złamanie karku. Widzieliśmy również, między innymi, motocyklistę, upiornych chirurgów, jakieś demony, iście przerażającą postać małej dziewczynki (granej przez druhnę Hanię) i wiele innych. W pewnym momencie zostałem przykuty do drzewa. Reszta ekipy miała za zadanie odgadnąć kod do kłódki. Ale i tak, jak dla mnie, najlepszym momentem było odnalezienie przez nas dwóch, mocno obłąkanych, ocalałych. Siedzieli oni w swego rodzaju namiocie. Mówili, że tu jesteśmy bezpieczni oraz, że oni siedzą tam już naprawdę długo. Majaczyli coś o swojej historii. Największy strach poczułem gdy wspomnieli o Vendigo. Dla tych, co nie wiedzą, Vendigo to stwór pochodzący z indiańskich wierzeń. Każdy, kto o nim słyszał wie, że jest przerażający. W pewnym momencie wyskoczyła na nas postać albo dwie. Ich rozdzierające krzyki mieszały się z naszymi. Nie widziałem ich dokładnie, ale wtedy nie miało to znaczenia. Przeklinając na całe gardło, nabuzowani adrenaliną, daliśmy nogę. Gonili nas jeszcze przez chwilę. Po wszystkich wydarzeniach szczęśliwie spotkaliśmy się z powrotem z Igorem, nieopodal obozu.

Całość gry trwała ok. 1.5 godziny. Chociaż dla mnie było to raczej jak 20 minut. Jako że byliśmy ostatnią grupą, dotarliśmy do obozu 2 minuty przed planowaną ciszą nocną, więc nie było mowy o umyciu się z potu i błota. Cała Gra zrobiła na mnie ogromne wrażenie i choć często było bardziej zabawnie niż strasznie, to okazało się to niezwykłym przeżyciem, którego z pewnością długo nie zapomnę. W przygotowanie Gry włożono wiele czasu i pasji, naprawdę świetna robota.

Mikołaj Markov


Noc strachów 

  Była to noc, jak każda inna, a jednak coś wisiało w powietrzu. Nasza drużyna obozowa, pełna młodych i żądnych przygód uczestników, czekała na kolejną próbę. Tym razem miała to być Noc Strachów, na którą wszyscy czekaliśmy z równym podekscytowaniem i niepokojem.

   Wsiedliśmy na bagażnik land rovera, który miał nas zabrać na miejsce startu. Serce biło nam szybciej, gdy samochód wjechał w mrok nocy. Po chwili dojechaliśmy do stołówki, gdzie kazano nam zostawić wszystkie cenne rzeczy. To było nasze pierwsze zadanie – iść naprzód tylko z odwagą i sprytem. Ze stołówki pobiegliśmy w stronę Olimpu, stromej góry, którą mieliśmy zdobyć. Wkrótce natknęliśmy się na grupę żołnierzy, którzy bez ostrzeżenia krzyknęli: “Gleba!” Padliśmy na ziemię, serca biły nam jak szalone. Po chwili kazali nam wspinać się na Olimp, używając liny. Wysiłek był ogromny, ale adrenalina napędzała nas do działania. Na szczycie spotkaliśmy Idę, naszą przewodniczkę, która skierowała nas dalej. Naszym kolejnym zadaniem było odnalezienie przyjaciela trzech dziewczyn. Przemierzaliśmy mroczne ścieżki, aż w końcu znaleźliśmy zgubionego towarzysza. Niestety, to był dopiero początek naszych kłopotów. Nagle z mroku wyłoniła się postać z łańcuchami i siekierą. Strach ścigał nas bez litości. Udało nam się uciec, ale wkrótce pojawiła się kolejna – tym razem z piłą łańcuchową. Biegliśmy co sił, aż motory z głośnym rykiem zaczęły nas ścigać. Udało nam się ich zgubić. Biegliśmy drogą, przy której okazał się stać stary szpital, w którym wykonywano eksperymenty na ludziach. Strachy przywiązały nas do krzeseł i próbowały pociąć piłą ręczną. Ledwo uciekliśmy, natykając się na grupę satanistów odprawiających rytuał. Kiedy im uciekliśmy, spotkaliśmy księdza, który wylał gorący wosk na nasze ręce za “grzechy”.Wśród chaosu zagubiona dziewczynka szukała swojego brata i kazała nam śpiewać, aby ją uspokoić. Wtedy uprowadzono naszego kolegę Chivasa. Musieliśmy go odbić. Naszym zadaniem było odnalezienie numeru hasła do kłódki, którą był przypięty do drzewa, za pomocą zanurzania rąk w bagnie i wyławiania z niego wskazówek. Gdy go wydostaliśmy, kontynuowaliśmy ucieczkę.Po drodze natknęliśmy się na namiot Patryka i Dudleja, którzy ukrywali się przed Ventigiem, upiornym stworzeniem, które wkrótce wbiegło do namiotu, zmuszając nas do ucieczki. Po drodze spotkaliśmy Alana, który w ostatnich chwilach życia pokazywał nam rysunki swojej rodziny. Nagle ktoś przybiegł i musieliśmy uciekać do bezpiecznej strefy. Na koniec spotkaliśmy Igora, który odkażał nas ze złej energii. W jego obecności poczuliśmy się bezpieczni, wiedząc, że przetrwaliśmy najstraszniejszą noc naszego życia. Byliśmy wyczerpani, ale też dumni z tego, że udało nam się przeżyć Noc Strachów.

 

Alan Plonkowski, Klara Jurek