Hej! To znowu ja! Filip P, ale tym razem na starszym turnusie. Chciałbym wam opowiedzieć o poniedziałku, od którego tak naprawdę zaczęła się przygoda. Kiedy wstałem, uznałem że jeszcze nie skosztowałem w tym roku uroku jeziora Grzybno, więc przebrałem się w kąpielówki i na zaprawę poszedłem do jeziora. Woda była całkiem ciepła, co mnie zdziwiło. Po zaprawie porannej powiedziano mi i reszcie obozu co dziś będziemy robić. Przed południem było przedstawienie warsztatów i przygotowanie Korczakowa do stanu używalności. Jak co rok, wybrałem warsztaty planszówkowe z druhną Avadą. Koło cyrku były ławki i blaty, które pozanosiłem w wybrane miejsca. Przed obiadem na przerwie spałem (lubię spać).
Następnie były zabawy integracyjne. Fajnie się przy nich bawiłem, niektóre bardziej mi się podobały a inne mniej. Ale głównym daniem dnia było otwarcie obozu po grach integracyjnych. Odbyło się ono pod pomnikiem Janusza Korczaka gdzie wręczono nam chusty. Ceremonia była wspaniała! Jedyne co tylko trochę przeszkadzało to flash z aparatu druha Przemka, ale poza tym to było idealnie.
Potem to rutyna, czyli zęby umyć, pójść do WC, przebrać się i zakończyć dzień. Byłoby idealnie, gdybyśmy nie mieli nieproszonego gościa w namiocie, a dokładnie samicę pająka, która miała ze sobą młode. Mój genialny kolega postanowił wysłać koleżankę w “długą podróż” i rzucił klapkiem w stawonoga. Młode uciekły do lasu, a matka została kotletem. Szkoda mi było ich, ponieważ musiały patrzeć jak ich matka odchodzi, ale cóż… Takie prawo natury. Oparte na faktach. 🙂
Mam nadzieję, że spodobał się wam dzisiejszy dzień i do następnego. Baj!
Filip Poźniak z zastępu 6