Gdy usłyszałem o zlocie Korczakowców, spodziewałem się przybycia prawdziwych dżentelmenów i ich pięknych pań, z którymi kulturalnie porozmawiamy o dawnych, o wiele lepszych latach. Niestety zamiast tego przyjechały jakieś stare dinozaury, od których zapach tanich papierosów można było wyczuć już od samego patrzenia. Na dodatek część z nich przyjechało ze swoimi smarkaczami, których i tak już mieliśmy aż nadto na obozie, a co niektórzy przyjechali nawet ze swoimi zwierzętami, strasząc naszą bogatą w szopy korczakowską faunę.
Prawdziwe piekło zaczęło się od piątkowej kolacji. Pomimo iż na warcie kuchennej były dwa zastępy, to obsługa nie wyrabiała, a to nie wróży dobrze, skoro kariera zawodowa większości młodzieży zaczyna się od gastro. Tłumy były tak wielkie, że można było się poczuć jak w azjatyckich slumsach, bo każdy się przepychał i walczył o możliwość nałożenia jedzenia na swój talerz, ledwo dla każdego starczało miejsca by usiąść. Na całe szczęście, dla kadry i gości był specjalny szwedzki stół, więc można było jakoś oddzielić się od uczestników, którzy przez swój buntowniczy tryb życia nie zasłużyli na branie jedzenia ze stołu dla szlachty i gości.
Pobyt gości niestety nie skończył się tylko na tłumie w trakcie posiłków – zajęta została również świetlica, przez co korczakowska młodzież nie mogła rozwijać swoich umiejętności artystycznych. Szerzący się goście zajęli również okolice boiska od siatkówki, stawiając tam swoje namioty, zapewne myśląc, że mogą czuć się jak u siebie, choć było inaczej.
Gdy wizyta gości zbliżała się już ku końcowi, ci postanowili przygotować dla nas koncert. Już sobie wyobrażałem stojącego dyrygenta, który kieruje całą orkiestrą pełną skrzypiec i trąb. Oczywiste, że tak nie mogło być, bo to poza ich możliwości. Zamiast tego połączyli razem kilka piosenek. Było to okropne, a śpiew każdego brzmiał jak krzyk pterodaktyla. Cała męka trwała jakieś dwie godziny. Nie rozumiem, dlaczego młodzież dobrze się bawiła… Nie rozumiem też powodu, dla którego goście stworzyli coś tak okropnego!
Zdawało mi się, że wiek jakkolwiek będzie świadczył o ich dojrzałości, ale niestety tak nie było. Zbliżający się koniec weekendu zmotywował gości do ewakuacji bliżej swoich miejsc pracy, by mogli jakkolwiek zapracować na swoje bardzo bliskie w czasie emerytury.
A propos emerytury, to na mnie już pora. Dzielenie się moją merytoryczną opinią z Wami, czytelnikami, nie jest łatwe, gdy dodatkowo redaktor naczelny tych tekstów patrzy na ciebie z góry i zagania do tej trudnej pracy. Dlatego liczę, że moja jakże ciężka, trudna, bolesna, pełna katorgi i cierpienia praca zbudowała słuszną opinię wśród Was na temat tego obozu. Przed kadrą zostało jeszcze dużo pracy, by to miejsce zaczęło choć minimalnie prosperować. Nie uważam, by im się to udało, znając ich doświadczenie, ale próbować mogą.
Dziękuję za czytanie wpisów, kiedyś może jeszcze coś napiszę… kiedyś. Żegnam.