Okiem Druha Marudy

Uwaga! Redakcja nie odpowiada za treść wynurzeń dh. Marudy. Tylko za przecinki 🙂

O pogodzie

W tym Korczakowie to z pogodą jest jak z dobrze zaplanowanym występem zastępu na Korowisku – koncepcja jest niezła, ale jak przyjdzie co do czego, to z ładnego lasu powstaje bagno. Albo w bardziej zrozumiałym języku – z pogodą w Korczakowie jest jak z poglądami obecnego rządu o CPK – wczoraj było dobrze, a dzisiaj przecież mamy lotnisko w Berlinie. W skrócie: wszystko się ciągle zmienia.
Nie inaczej było w trakcie obecnego turnusu w Korczakowie. Wcześniej smażyło nas słońce, a później przyszła ulewa, która zmusiła wszystkich do ewakuowania się w kierunku świniarskiej aglomeracji. Gdy tam dotarliśmy, to okazało się, że w sumie to żaden deszcz prawie nie padał, a ewakuacja nagle zamieniła się w niewinną „próbę ewakuacji”. Musieliśmy wrócić do obozu, a na dodatek obiad został przełożony o godzinę, więc cały obóz cierpiał i głodował.
Następnego dnia było tylko gorzej, bo lunęło srogo i cały obóz był ratowany przed zalaniem. Zaczęto kopać okopy, zamieniając cały piękny las w bagno, a kadra przez większość czasu siedziała przy stole na komendzie, zapewne myśląc, że w ten sposób będą wyglądać na poważnych i zapracowanych, a prawda jest taka, że sernik pewnie był smaczny. Przez ulewę wzdłuż głównej drogi obozu zaczęła przebiegać rzeka, która przez wielu była nazywana „odpływem z Odry”. Być może coś w tym jest, bo żadnych ryb nie zauważyłem. Wszyscy panikowali, ratowali swoje namioty i dobytek, zupełnie jak na wojnie, bo okienek humanitarnych też brakowało.
„Cyrk” jest słowem, które dobrze opisuje całą sytuację, dlatego udaliśmy się do namiotu o identycznej nazwie i identycznym wyglądzie, by śpiewać i rozmawiać o marzeniach, bo w trakcie deszczu ognisko niestety odpadało. Śpiew jakiś był, a marzeń niestety zabrakło, bo każdy cierpiał w panującej duchocie, ale przynajmniej kadra mogła zabrać się za makowiec. Chodzą pogłoski, że kadra również coś dyskutowała w trakcie swoich odpraw, ale prawda jest taka, że z dyskusji zapewne wyszło tyle samo, co z ośmiogodzinnych obrad sejmu, czyli przełożono wszelkie sprawy na później. Ostateczne straty nie są znane, ale eksperci mówią, że wśród nich na pewno znajduje się wiele ręczników, których właściciele zapomnieli, że w trakcie deszczu kiepsko będą się suszyć. Niektóre namioty niestety przemokły, zamieniając się w kotłownie, kilka ciast zostało przez kadrę spożytych dosyć przedwcześnie, co zwiastuje obozową klęskę głodową w przeciągu następnego tygodnia.
Na koniec dnia, dumna ze swojej jakże ciężko wykonanej pracy, kadra postanowiła puścić z głośników na cały obóz muzykę klasyczną, by rozwijać intelektualnie młodzież, a później wspólnie przysiadła do stołu na komendzie w celu przypieczętowania klęski głodowej kolejnym sernikiem.
I tak to właśnie jest z pogodą w Korczakowie. Cyrk.