Zaraz po sytym śniadaniu nastąpiły gwałtowne przygotowania do starcia. Po włożeniu zbroi maskujących nasze ciała przed (na pierwszy rzut oka) niepozornymi kleszczami i krzakami malin, byliśmy gotowi do wyruszenia w las. Ekscytacja sięgała zenitu, gdy doszliśmy w coroczne miejsce naszej bitwy, śpiewając żołnierskie pieśni.
Nastąpiło szybkie podzielenie się na dwie załogi i rozpoznanie terenu. Każdy z przywódców obmyślał jak najlepszą taktykę na wygraną, podczas gdy pozostali uczestnicy przygotowywali strategiczne kierunki ataku. W obu grupach najbardziej strzeżonym punktem była baza, w której to wisiała pożądana przez przeciwników flaga.
Przygotowania do startu nie trwały długo. Na twarzy każdego wojownika malowało się skupienie i powaga. Po sygnale syreny rozległ się głośny okrzyk bojowy. Obie korczakowskie armie ruszyły na siebie, nie zważając na wystające konary drzew, połamane gałęzie oraz sięgające do pasa kłujące krzaki. Młodzi wojownicy odpychali się, strącając kolejne wyrastające na ich drodze postacie, aby jak najszybciej dostrzec po upragnione przez całą drużynę zwycięstwo. Po wyczerpujących starciach w wysokich trawach, z upływem czasu twarze Korczakowców były zlewane coraz to obfitszym potem. Prażyło przebijające się przez wysokie drzewa palące słońce. Bitwa trwała zacięcie przez dwie godziny, nie dając ani chwili wytchnienia.
Pomimo brutalności i wysiłku włożonego w zdobywanie laurów dla swojej drużyny pomiędzy wojownikami panowała ekscytacja i spełnienie. Nie można zapomnieć o odniesionych ranach najbardziej zaangażowanych żołnierzy. Jednak korczakowska Bitwa o Drogę rządzi się swoimi prawami i pomimo otrzymywanych ciosów każdy jej uczestnik jest usatysfakcjonowany, że zdołał wytrzymać na polu nieustającej walki. Myślę, że tak jak ja, każdy już nie może doczekać się kolejnego starcia.
Oliwia Kolasińska