W 2019 roku obchodziliśmy 50-lecie Korczakowa. Z tej okazji wydaliśmy książkę, na którą składały się wspomnienia trzech pokoleń Korczakowców, zatytułowaną “Wracajcie chwile zaczarowane…“.
Poniżej możecie znaleźć wybrane fragmenty książki. Jeśli jesteście zainteresowani kupnem egzemplarza, piszcie na [email protected].
Tymczasem zapraszamy do zanurzenia się we wspomnieniach…
Fragment 10, ostatni (autor: Stefan Klepacki)
Korczakowo żyje. To, co wydawało się, że runie po śmierci Szefa, nie tylko trwa, ale rozwija się dalej. Mam ogromny szacunek dla członków obecnej kadry za to, co robi, by realizować sprawdzony program, wciąż rozbudowując go o nowe pomysły. Jako że czasem odwiedzam Korczakowo, widzę, jaką radość sprawia im działanie. Jaką są zgraną grupą. Jak niesie ich wspólna pasja.
Wspomnienia powinno się pisać w czasie przeszłym. Ze zdumieniem stwierdzam, że prawie wszystko to, co napisałem, jest w czasie teraźniejszym. Kolejni młodzi ludzie docierają do tego miejsca i zaczynają zapisywać swoją korczakowską kartę. Nie przeczuwają, że to może przełomowa chwila w ich życiu. My już to wiemy. Wiedzą świadkowie naszych chwil. Dawny zagajnik to dziś las dojrzałych drzew.
Fragment 9 (autorka: Kasia Mądry)
Chciałabym, żeby w tej książce znalazła się mistrzowska akcja Darii, dzięki której regularnie płaczę ze śmiechu. Miała mi przynieść obiad pod łaźnię, bo siedziałam na kamieniu i pilnowałam dzieciaczków, żeby nie wpadły pod spadającą gałąź, którą właśnie w czasie obiadu ściągali z góry strażacy. Zobaczyłam, że Daria idzie z pełną miską przepysznego spaghetti, uśmiechnęłam się, mrugnęłam — i wtedy zobaczyłam, jak niczym kłoda leci na ziemię prosta jak struna (napięte absolutnie wszystkie mięśnie i wyciągnięta, jak u Supermana, ręka trzymająca moje spaghetti). Nigdy nie widziałam, żeby ktoś tak wolno upadał. Poleciała prosto na twarz, wciąż dzielnie bohaterską ręką trzymającą jedzonko. Gdy spaghetti było już 10 cm od ziemi, talerz wyślizgnął jej się z ręki. Jej mina – bezcenna, ale chyba i tak moja wygrała. Uwierzcie mi!
Fragment 8 (autorka: Adrianna Kućmierz)
Nasze radio to nie tylko muzyka – każdego ranka pobudka muzyczno-słowna (najczęściej docierająca do uszu w półśnie) zachęcała do kąpieli w jeziorze lub porannych „przebieżek” wokół obozu nawet w deszczowe i chłodne dni (…) Pamiętam uśmiechnięty głos Milupy ogłaszający: „Woda w jeziorze jest baaardzo przyjemna, 16 stopni, ja już zażyłem kąpieli, zachęcam pozostałych!” – do dziś pozostało tajemnicą, czy ktokolwiek kiedykolwiek stawił się na wezwanie… W KorRadiu nigdy nie brakowało humorystycznych akcentów i dobrego nastroju – hitem stała się podśpiewywana przez Milupę w radiowym domku zapętlona śpiewanka-rymowanka: „aku-ku-mulator na zimę i na lato! Do twej latarki i traktora każdy typ…aku-ku-mulatora!(…)” – pean na cześć akumulatora powstał podczas majsterkowania około Koncertu na Wodzie i być może był swoistym zaklęciem, bez którego prąd nie był wytwarzany.
Fragment 7 (autor: Maciej Kayber Kapała)
Szef jako młody człowiek po studiach polonistyki na UAM w Poznaniu marzył, by zostać reżyserem. I tak naprawdę nim został. Wyreżyserował spektakl (a może ambitny serial?) pod nazwą „Korczakowo” – od scenografii, przez scenariusz, aż po jego produkcję i realizację. Obsadził wszystkie role pierwszoplanowe i drugoplanowe, niektórzy aktorzy z biegiem lat się zmieniali/-ją, ale postacie i ich funkcje wciąż pozostają. Co roku w każdej odsłonie tego spektaklu, w każdym odcinku dzieje się coś nowego, zgodnie z jego zamysłem i nadal aktualnym scenariuszem. Jego „ekipa filmowa” ma tę cechę, że dla niej jest to sprawa oczywista, nikt nikomu nie musi tłumaczyć, że warto/da się zrobić to czy tamto – tego nauczył nas wszystkich Szef.
Fragment 6 (autor: Ryszard Forecki)
Pisząc te słowa, zastanawiam się, skąd to, że potrafię opisać to, co myślę. „Mały Przegląd” – ten sprzed lat – denaturat i drukarki, ciemnia i zdjęcia – jakże było wspaniale – byłem redaktorem – haha? Kto to pamięta? W moich myślach snuje się zapach nowej gazetki i to, jak biegnę do Szefa, by pokazać i posłuchać, co myśli, a nie zawsze były to słowa łaskawe – uwierzcie mi. Pamiętam, jak ostrymi słowami potraktował mnie za krytykę jakiegoś przedstawienia czy wieczoru. A o co? Przyznał, że przedstawienie było słabe, ale zwrócił mi uwagę na pracę, jaką włożył zastęp. Był zły, że tego nie widziałem – pracy i wysiłku innych. W następnym numerze napisałem stosowne sprostowanie, nie na polecenie Szefa, tylko pod wpływem tego, co mi powiedział. Kiedy to przeczytał, zostałem wezwany i po prostu powiedział – teraz i ja doceniam twoja pracę. Nie pamiętam, ile lat miałem wtedy… może koło 14.
Fragment 5 (autor: Bartosz Lutycz)
Na którymś z obozów zostałem z kolegą Przemkiem Boguckim wyznaczony w trakcie Koncertu na Wodzie do roli greckiego tancerza, który na głównym pomoście w porcie, na tle podświetlonego reflektorem ekranu z płótna miał tańczyć “Greka Zorbę”. Zadanie jak zadanie – nic nienormalnego jak na Korczakowo (bywałem już na scenie księdzem, dresiarzem w Cinquecento, mimem i gejem) – przećwiczyliśmy choreografię zgodnie z ustaloną z głównodowodzącym długością utworu i stanęliśmy na pomoście w oczekiwaniu na pierwsze nutki “Zorby”. Zaczęło się ok – kroki przećwiczone, timing i synchro idealne – zbliżała się ustalone wyciszenie utworu, a wraz z nim koniec naszego układu i…. I nic – muzyka leci dalej, my jak jakieś ćwoki stoimy z Bogusiem na tle ekranu, wymyślając naprędce dalszą choreografię, ja macham do tyłu wymownie KONIEC, KONIEC, KONIEC, gaście reflektor, bo mi się wena gwałtownie kończy, obracam się w stronę reżyserki, żeby zorientować się w temacie, a tam Kraku z resztą ekipy pokłada się ze śmiechu na fotelu, obserwując nasze dziwne, abstrakcyjne, pseudogreckie podrygi, ani myśląc wyłączyć muzykę… Przetrzymał nas tak ze dwie minuty, tworząc tym samym nieznany wcześniej ani Polakom, ani na pewno Grekom nowy rozdział greckiego tańca ludowego…
Fragment 4 (autor: Kazik Bronicki)
Pisząc o Korczakowcach i Korczakowie, należy również wspomnieć o naszych sąsiadach, czyli mieszkańcach pobliskiej wsi Świniary. Żyliśmy ze sobą w zgodzie. Na terenie wsi był sklep, gdzie chodziliśmy kupować słodycze, na które w korczakowskim lesie mieliśmy wyjątkowy apetyt. Pamiętam panią sklepową, która przez kilkadziesiąt lat używała dużego, drewnianego liczydła zamiast kalkulatora, bo tak po prostu lubiła. Podziwialiśmy ją za to, gdyż robiła to z wielką wprawą, wprost po mistrzowsku! (…)
Państwo Popławscy, Zosia i Roman – życzliwi i rodzinni. Zosia przez wiele lat rozpieszczała nasze obozowe podniebienia, a po godzinach pracy przygotowywała przepyszne wypieki, których pozazdrościć mogłaby niejedna cukiernia. Roman, człowiek życzliwy i z dużym poczuciem humoru. Pamiętam czasy, kiedy podczas „nocy indiańskiej” dh Ziutek Nowicki i dh Leszek Forecki przyjechali do Korczakowa na koniu, prosto ze stajni Romana! Nikt nie spodziewał się takiej oryginalnej niespodzianki i wszyscy, łącznie z Romanem śmialiśmy się do rozpuku.
Fragment 3 (autorka: Danuta Bronicka)
Na obozie spotykam Kazia Bronickiego, nazywanego Bosmanem. Jeszcze nie wiem, że kiedyś będzie moim mężem. Właśnie wrócił z pełnomorskiego rejsu po Bałtyku. Ma co opowiadać. Mieszka w domku za drogą ze Zbyszkiem Lutyczem, ratownikiem. Zapraszają mnie i Karinę na kawę oraz projekcję filmu z rejsu. Czujemy się dorosłe i dumne, pijąc kawę z instruktorami, nauczycielami naszej szkoły, choć niewiele od nas starszymi. Oglądamy film. Nie wiemy, że na obozie trwa akcja poszukiwawcza dwóch dziewcząt. Z głośników dobiega ledwo słyszalny głos: „Druhna Danka i druhna Karina zgłoszą się do komendanta!”. Przed nami wielkie wyzwanie; musimy teraz wykazać się bogatą wyobraźnią przed komendantem!
Fragment 2 (autor: Lech Forecki)
Jeszcze dzisiaj czuję dreszcze, gdy wspominam wyreżyserowany przez Adama Żuczkowskiego spektakl zrealizowany na podstawie ,,Wielkiego testamentu’’ Francoisa Villona, a także pierwsze koncerty przy świecach i na wodzie. Pamiętam doskonale, gdy po raz pierwszy odważyłem się przełamać zwyczaj słuchania tylko muzyki poważnej… ,,Obrazki z wystawy’’ Musorgskiego znaliśmy tylko w wersji klasycznej. Postanowiłem: dobrze, mogą być ,,Obrazki’’, ale w wykonaniu zespołu Emerson, Lake & Palmer! Szef odniósł się do tego pomysłu z chłodnym dystansem, ale brać harcerska była zachwycona… Wkrótce, w ramach koncertu na wodzie, wspólnie ze Stefanem Klepackim zaprezentowaliśmy muzykę zespołu King Crimson. Rubikon został przekroczony. Odtąd w Korczakowie gościł już nie tylko rock, ale i jazz. Organizując te pierwsze koncerty czułem się jak Kolumb odkrywca. Przynajmniej na początku, bo później stały się one czymś niemal powszednim…
Fragment 1 (autor: Andrzej Sibilski)
Tym epicentrum Korczakowa i Korczakowców był niewątpliwie – dh Jurek Zgodziński. Kiedy w lipcu 2010 roku otrzymał najważniejsze w jego aktywnym życiu odznaczenie – „Order Uśmiechu”, nie pojechał go odebrać na gali w Warszawie, ale poprosił kapitułę, by uroczystość pasowania różą na kawalera tego orderu odbyła się właśnie w Korczakowie na scenie naszego Amfikoru […]. Tak się stało. Podczas tego niezwykłego wieczoru miałem zaszczyt przedstawić kapitule raz jeszcze sylwetkę Szefa: „Gdyby powstała encyklopedyczna notka o naszym Szefie, zaczynałaby się zapewne tak: Zgodziński Jerzy. ur. 12 marca 1939 roku, absolwent wydziału Humanistycznego Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, magister filologii polskiej. Od 1961 roku nauczyciel w Zasadniczej Szkole Zawodowej oraz Technikum Mechanicznym w Zielonej Górze. Założyciel 20 DH im. Janusza Korczaka – „Korczacy”. Później komendant Szczepu Drużyn Harcerskich „Korczakowcy”. […] Założyciel i od 1969 roku komendant Korczakowa. Twórca własnego systemu wychowawczego, inspirowanego myślą pedagogiczną Starego Doktora. Od 9 lipca 2010 Kawaler Orderu Uśmiechu”.
Jak taki wpis wyglądałby w naszej – korczakowskiej encyklopedii? Już informacja o imieniu zaczynałaby inaczej – pewnie słowami jednej z naszych kabaretowych piosenek: „Pierwsze Jurek, drugie Zoruś, trzecie Szefuś ma, o Malinie i Chudzinie już nie wspomnę wam”.
W tej naszej hipotetycznej „Korczakopedii” hasło rozrastałoby się podobnymi żarcikami i anegdotami już nie tylko o jego imieniu. Zapewne też obok życzliwych kpinek znalazłyby się także wspomnienia nocnych pogaduszek, wzruszenia wspólnych koncertów, ale i trudnych rozmów o realnych problemach. Każdy z nas do biogramu Szefa dopisałby swój osobisty komentarz, daleki od obiektywizmu, mylący zapewne fakty i daty, czasem koloryzujący wydarzenia i dramatyzujący opisy. Z tej notki nie dałoby się stworzyć naukowej, rzetelnie udokumentowanej biografii, ale jedno wynikałoby z niej na pewno – taka zwyczajna wdzięczność za to, że Szef jest – tak po prostu.