Wczoraj, o dziwo, pierwszą rzeczą, jaką ujrzałem po obudzeniu, nie była jak zwykle piękna twarz dh. Kubusia, ale oślepił mnie blask dh. Przema. Dzięki tej pobudce mieliśmy szybko wstać, ale nic bardziej mylnego, nie wstaliśmy wcale tak szybko… Jednak gdy wydostaliśmy się już z trudem z namiotu, przyszła pora na codzienną zaprawę. Na apelu druh Młody ogłosił, że w ramach zajęć przedpołudniowych odbędzie się Dzień Kosmity. Oczywiście, nikt nie wiedział o co chodzi, więc nie obyło się bez pytań, ale, no dobra, poszliśmy i było gitówa.
Po całej kosmicznej imprezie, gdzie zajęliśmy z moją jedyną i najlepszą drużyną „Melo inferno” drugie miejsce, był obiadek, ale nie pamiętam, co było do jedzenia, o ile w ogóle na ten obiadek dotarłem. 😉
Następnie przyszła pora na warsztaty z druhem Bosmanem, gdzie poszliśmy na łódeczkę, a jakiś typek znów się wywrócił do góry dnem. Tomek sam prawie wpadł do wody, zwijając się ze śmiechu. Gdy zawinęliśmy do portu, uświadomiliśmy sobie, że trzeba się przygotować do Bajkolandii, ale i tak myśleliśmy głównie o Fafiku. Po wymyśleniu całej masy, oczywiście bardzo świetnych i przydatnych koncepcji, przyszła pora na kolację, a potem klasyczne ognisko i pierwszy odcinek KORvloga. Był to dosyć męczący dzień, więc zamiast starać się o pompki przed namiotem, poszliśmy w spanko i było na prawdę supi
Mateusz Lil. Zastęp V